Opowiadania Wiki
Advertisement
To Opowiadanie jest autorstwa Yaren666.


Powoli zapadał zmrok, stopniowo osłaniając swym całunem świat, który i bez tego pełen był tajemnic i niebezpieczeństw. Z miejscami pożółkłej trawy podniosła się gęsta i mlecznobiała mgła, poza której linią skryła się cała prawda o tym, co nas otacza. Prawda ta z ogromną siłą uderzała racjonalne umysły wielu myślicieli skrytych poza murem znanych im dogmatów i słuszności, wywołując pozornie nieuzasadniony strach przed nieznanym. Za metafizyczne tezy, traktujące o czarach i piekielnych pomiotach czekała tylko jedna nagroda - stryczek. Ta ignorancja, swoista epoka lodowcowa uczonych, nasilająca się wraz z panowaniem Kościoła zapędziła ludzi do ciemnogrodu, w którym zdolności poznawcze zostały wypaczone, a Zło porzuciło swą niematerialną postać i zaczęło przybierać potworne kształty. Czekające w ukryciu monstra żerowały na naszym strachu, doprowadzając nas do śmierci, a następnie pożerając nasze dusze, co skutkowało niemożnością wkroczenia do obiecanego nam Raju. Ludzie zgubili się w labiryncie własnej głupoty

A oto na uboczu drogi w samym centrum wydeptanego kręgu byli ci, którzy przejrzeli na oczy i obwieścili niesłuszność tez Kościoła. Wysoka szubienica z ciemnego drewna nie była pusta - wisiały na niej dwie postaci: starszy, nagi mężczyzna o długich, siwiejących włosach i brodzie niemalże do pasa, oraz kilkunastoletni młodzian, o bujnej blond czuprynie. Obaj bladzi, wyżerani przez białe larwy pośród odoru zgnilizny. Szeroko otwarte w przerażeniu oczy nabrały niebieskoszarej barwy, wpatrując się w jakiś odległy punkt na horyzoncie. Usta również były otwarte, albowiem wydobyło się z nich ostatnie tchnienie i, kto wie, być może stłumiony krzyk przerażenia. Chłodny, jesienny wiatr powiał, a ciężkie sznury zaskrzypiały, poruszając ponuro wisielcami. Tuż obok szubienicy rosło drzewo, jakże idealnie wpasowujące się w ten smętny krajobraz - wierzba. Jej gałęzie chyliły się ku ziemi, a pośród resztek liści zasiadło kilka kruków - symboli haniebnej śmierci. Ich skrzek, oraz świszczący do wtóru wiatr stworzyły prawdziwe requiem dla niesłusznie uśmierconych ofiar. Tuż przed szubienicą stanęła postać - wysoka, przyodziana w czarny płaszcz z głową skrytą pod głębokim kapturem. Przy pasie dzierżyła miecz, oraz ręczną kuszę, niedawny wynalazek uczonych z Aragetheimu. Stojący obok, niby kamienny posąg, szary koń parsknął cicho i zastukał kopytem w ziemię.

-Spokojnie... - Odezwał się niski, bez wątpienia męski głos, dobiegający spod kaptura. Każdy, kto choć trochę znał sytuację na wyspie od razu rozpoznałby, że to jeden ze Szperaczy. Ta niewdzięczna nazwa, nadana przez niekoniecznie najbystrzejszych chłopów, bez wątpienia oddawała jednak to, czym się, z perspektywy mieszkańców miast i wsi, zajmują. Zawsze, kiedy przybywali do mieścin, można było spodziewać się kłopotów. Przez pierwsze dni zazwyczaj po prostu chodzili, wypytywali niechętnie mówiących ludzi i... Szperali, wszędzie. Następnie znikali, a różnorakie problemy ludzi (pech, choroby, zaginięcia i inne) odchodziły wraz z nimi. Nikt nie wiedział jak i dlaczego, ale wokół ich działalności szybko pojawiła się otoczka czarnej magii i piekielnych rytuałów. Niemniej Szperacze należeli do osób nie tylko oświeconych prawdą i wiedzą o tym, co czai się w mroku, ale także wyszkoleni do walki z tym. Cokolwiek nadnaturalnego istniało i zagrażało światu, oni to eksterminowali. I właśnie jeden z nich, Yaren, bowiem tak miał na imię, stał teraz, wpatrując się w dwa, poruszane na wietrze wisielce. Widok ten nie napawał go smutkiem, czy strachem, a odrazą, jaką żywił do Kościoła. A ta narastała z każdym dniem panowania tej sekty, ukrywającej prawdę przed ludźmi tylko po to, ażeby stworzyć armię zapatrzonych w nieistniejącego Stwórcę pokracznych paladynów.

-Spokojnie, jedziemy dalej. - Rzucił, kiedy koń ponownie parsknął głośno. Mężczyzna podszedł doń i wskoczył na siodło, stojąc jeszcze chwilę w miejscu, po czym wrócił na drogę i ruszył przed siebie. Wiedział, dokąd zmierzał, ale nie wiedział, co go tam czeka. Brnąc przez ponure ostępy, pośród mgły i niepokojących odgłosów natury, dążył do niewielkiej mieściny, zwanej Lorin. Doszły go, bowiem słuchy o trzech morderstwach w okolicach miasta. Nic dziwnego by w tym nie było, gdyby nie fakt, że na szyi każdej z ofiar znaleziono ślady kłów, a trzy dni po pochówku odnaleziono jedynie rozkopane groby. To pozbawiło go jakichkolwiek złudzeń...

Dwa dni później ten sam mężczyzna siedział w karczemnej izbie, pijąc kufel ciemnego piwa i przyglądając się gościom tawerny. Atmosfera zagęściła się, kiedy tylko wszedł - jak widać wieści o jego przybyciu rozeszły się nader szybko. Większość ludzi patrzyła na niego spode łba, a sam karczmarz niechętnie użyczył mu pokoju i strawy. Musiał jednak odpocząć zanim... Zanim zabije trzy, niewinne osoby, których umysłami zawładnęły potężniejsze byty. Był jednym z tych, którzy wyrokami śmierci szastali niechętnie, co czyniło go lepszym człowiekiem, od innych Szperaczy. Większość z nich dawno wyzbyła się sumień i ludzkich odruchów, lecz nie on. I choć bardzo tego żałował, nie potrafił z zimną krwią odbierać życie. Jego mentor powiedział mu kiedyś, że życie samo w sobie jest bezwartościowe, a kiedy stajemy się podwładni demonowi, odebranie go nam to tylko przysługa. Może i tak było, a może i nie; nigdy nie miał okazji na filozoficzne rozmyślania. I nawet teraz, kiedy popijał piwo, coś musiało przeszkodzić w jego kontemplacjach.

-Cztery... Cztery osoby, obok bramy! - Zawołał zdyszany młodzieniec, który właśnie wbiegł z hukiem do izby. Jego koszula poplamiona była krwią, a oczy ukazywały oblicze strachu. Yaren odsunął od siebie kufel i wstał, ruszając ku wyjściu z oberży...

Advertisement